Mam na koncie kilka nowych rzeczy, które mogę zaliczyć do udanych. A mówiąc ściślej to: a) bukiet na Pierwszą Komunię Świętą, b) pierwszą wysyłkę moich słodkich bukietów i c) pierwszy test na ich wytrzymałość jeśli chodzi o pocztę. Jak dostałam informację, że bukiety dotarły, że bez szwanku i że się podobają - to podskoczyłam sobie kilka razy z radości krzycząc "yes, yes, yes! doszły, doszły, doszły całe!" Oczywiście moja Małgosia najpierw popatrzyła na mnie jak na UFO, po czym z sobie właściwym zapałem dołączyła do skaczącej mamy, więc podskoki przerodziły się w szalony taniec radości :-) Jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia...
Bukiet, o którym będzie tu mowa, jest dowodem, że najlepiej działa poczta pantoflowa. Fachowo się to chyba marketing szeptany nazywa, czy cóś takiego, ale mniejsza o to. Tutaj akurat szept zastąpił e-mail, ale skutek odniósł. Jedna pani drugiej pani... i kontakt.
Okazało się, że mam zrobić bukiet (z żelków!) na Pierwszą Komunię dla dziewczynki. Ale ponieważ "komunistka" ma młodszą siostrę, to jeszcze drugi, mniejszy nieco - żeby nie było płaczu. To do dzieła :-)
Z komunią dziewczynki, oprócz tych oczywistych motywów, jak kielich, hostia, winogrona, czy chleb, kojarzy mi się wianuszek z białych kwiatków - i pociągnęłam temat w tym kierunku. A tutaj efekt tego pociągnięcia:
A teraz bukiet nie-komunijny. Aczkolwiek też z żelków. Ale różowy. Różowy do granic możliwości :-)
Jestem prawie pewna, że kwiatki spodobają się dziewczynkom. Powiem nieskromnie, że jestem zadowolona z efektu :-)
I trochę prywaty na koniec. Po pierwsze - uwielbiam czytać Wasze komentarze. Bardzo Wam za nie dziękuję i... nieśmiało proszę o jeszcze :-) A po drugie - wczoraj dostałam przepiękny prezent, "od zajączka" w osobie mojej prywatnej przyjaciółki. No i muszę, po prostu MUSZĘ się Wam pochwalić. Nie znam osoby, która je zrobiła, ale to jest małe arcydzieło.
Buziole ogromniole!